Kosmetyki Origins od dawna budzą moje zainteresowanie. To amerykańska marka, która jest dostępna w Polsce od około 2 lat, więc właściwie od niedawna. Origins bazuje na naturalnych składnikach, a ja bardzo lubię wszelkie naturalne kosmetyki, tym bardziej w pielęgnacji twarzy. Energizujący krem do twarzy GinZing to jeden z bestsellerów marki. A skoro kosmetyk tak dobrze się sprzedaje to chyba musi być dobry, prawda? Ciekawość wygrała i zapragnęłam sprawdzić jego właściwości na własnej skórze. Powiedźcie, że też tak czasem macie? :)
W skład linii GinZing wchodzi pięć kosmetyków, krem do twarzy, bohater dzisiejszego wpisu, krem pod oczy, maseczka peel-off, peeling oraz odświeżająca mgiełka. Najchętniej przetestowałabym wszystkie, ale jednak marka Origins nie należy do najtańszych. Energy-boosting moisturizer kosztuje ok. 100zł, niezbyt często decyduję się na zakup tak drogich kosmetyków, a jeśli już to musi to być właśnie coś do pielęgnacji twarzy.
Krem znajduje się w słoiczku o pojemności 50ml. Opakowanie jest plastikowe, jakoś tak wyobrażałam sobie, że słoiczek będzie szklany (kupowałam przez internet), ale nie narzekam. Konsystencja jest kremowo - żelowa, beztłuszczowa, co też po części skłoniło mnie do zakupu. Krem bardzo przyjemnie się nakłada, a towarzyszy temu orzeźwiający, cytrusowy zapach. Rano to taki kosmetyczny zastrzyk energii. Zazwyczaj zapach kosmetyków do twarzy nie jest dla mnie istotny, nawet lepiej jak go nie ma wcale, ale w tym wypadku aż chciałoby się nakładać kolejne warstwy. Krem wchłania się bardzo szybko, nie pozostawia na twarzy żadnej klejącej powłoki. Jest idealny pod makijaż.
Zaczęłam go używać w grudniu, ale wtedy mimo swoich wielu zalet okazał się niezbyt wystarczający pod względem nawilżenia i nie wpisał zbyt dobrze w moją zimową pielęgnację. Zrobiłam sobie od niego małą przerwę i wróciłam do niego niedawno. Teraz używam go tylko rano w duecie z kremem pod oczy innej marki. Nawilżenie jest dla mnie wystarczające, ale obawiam się, że posiadaczki typowo suchej cery nie będą zadowolone. Przy mojej mieszanej cerze Origins GinZing sprawdza się dobrze, powiedziałabym, że nawet reguluje wydzielanie sebum w strefie T. Nałożony na niego makijaż wygląda ładnie, nic się nie roluje. Krem współpracuje też z podkładem mineralnym. Na uwagę zasługują jego właściwości odświeżające i tonizujące. Lekka konsystencja nie zapycha cery, a akurat moja ma do tego skłonność.
Tak jak wspominałam Origins ceni sobie dobra natury. W składzie znajdziemy sporo naturalnych ekstraktów, wymienię kilka z nich. Za przyjemny zapach i odświeżające uczucie tuż po aplikacji odpowiedzialne są m.in. olejki eteryczne z cytryny, grejpfruta, mięty pieprzowej oraz z pomarańczy. Nawilżenie ma zagwarantować masło shea, masło z oleju jojoba, wyciąg z nasion kasztanowca. Ekstrakt z maliny wykazuje działanie tonizujące. Kluczowymi składnikami są też wyciąg z żeń-szenia i ziarna kawy, które pobudzają skórę do regeneracji.
Podsumowując, Origins GinZing zachwyca swoim pomarańczowo-cytrusowym zapachem. Tuż po nałożeniu wykazuje działanie odświeżające, jest idealny do stosowania rankiem na rozbudzenie. Beztłuszczowa konsystencja nie zapycha, a odświeża, tonizuje. Nawilżenie jest optymalne dla dzień, na noc wybieram coś bardziej treściwego. Myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę, ale z pewnością będą to cieplejsze miesiące i Wam również polecam wypróbować go gdy zrobi się cieplej. Zimą może się nie sprawdzić pod względem nawilżania, a szkoda byłoby go przekreślić, bo krem jest dobry i da się go lubić, a w cytrusowym orzeźwiającym zapachu można się zakochać. Kosmetyki Origins można zamówić przez internet, np. w drogerii internetowej iperfumy.pl. Teraz rozmyślam nad kolejnymi produktami tej marki, ale sama nie wiem co wybrać, bo lista jest długa, może coś doradzicie? :)
Znacie Origins? Macie swoje ulubione kosmetyki tej marki?
- 28.2.17
- 38 Komentarze